GRAŻYNA KANIA

 
Aktuell.html
 


BóG MORDU                                     powrót


MZ Regensburg, 01.12.14

Kto się lubi ten się czubi do bólu.

Yasmina Reza „Bóg mordu“  - na scenie przy Heidplatz pękają cugle złośliwości.

Harald Raab

(...)  Reżyserka Grażyna Kania nie popada w pułapkę psychologizowania, czy daremnym usiłowaniem aby zagłębić się w duchowe przepaści, gdzie jest serwowane tylko, to co. Destrukcja zagrzewa prawdziwą żądzę współczesnych. Kto szuka więcej niż u Yasminy Rezy jest napisane, znalazł w nie tym teatrze. Pozostali mogą się bez zażenowania zanurzyć w najczystszej,  najpiękniejszej radości jaką zna człowiek, w radości z czyjegoś wypadku. Żaden dowcip na temat wojny małżeńskiej nie zostanie odpuszczony.  I jakoś się jednak wszyscy odnajdujemy w tej piekielnej partii związków małżeńskich à la catch-as-catch-can. „Bóg mordu” wywijał wczoraj swoim premierowym berłem w Regensburgu. Publiczność wyszła na swoje. Człowiek wcale nie jest dobry. I rekomendacja Berta Brechta aby zdzielić go w czerep , żeby może stał się dobry, to są tutaj stracone zachody miłości. Czegoś podobnego tu też i nie próbowano. Nie urodził się tu ani iluzjonistyczny teatr oświecenia ani epiczna sztuka dydaktyczna. Dawaj dawaj! To dewiza koncepcji Grażyny Kani.  To wymaga od aktorskiego kwartetu piekielnie dużo. Jeśli aktor ma prezentować zdolności komiczne, zawsze pojawia się radość, w tym przypadku radość z cudzego wypadku.

Scenografia Petera Engela jest biało-jaskrawo-szara, stosy książek do siedzenia i rzygania na nie, telefon, komórka i butelka rumu, dwie wazy z białymi tulipanami, do podnoszenia i rzucania nimi – i jazda.

Dwie pary spotykają się ponieważ ich kochane dzieci się pobiły – na podwórku szkolnym pozostały dwa wybite zęby i teraz dla potrzeb ubezpieczenia trzeba znaleźć oficjalne słownictwo w celu udokumentowania zajścia. Najpierw powoli potem w zabójczym tempie kobiecina i chłopina przeistaczają się w hieny, biją się, rzygają na siebie, krzyczą na siebie, obrażają się, i wygłaszają swoje zadnia bez cywilizacyjnych hamulców najprymitywniejszych reguł. Ta druga obdarza

Każdy musi się obnażyć

(...) Cała skala niegodziwości, które jeden może zadać drugiemu, muszą aktorzy Hubert Schedelbauer i Michael Haacke mieć w paluszku a co dopiero kobiety: Nicola Norgauer i Silke Heise. Ta druga obdarza Anette, egzaltowaną sukę, w krzykliwe kontury: rzyga tak obrzydliwie realistycznie z kapiącymi nitkami śliny, że można się przerazić. Krzyczy histerycznie dookoła i nie pozostawia nikomu żadnej wątpliwości jak bardzo z całej duszy nienawidzi swojego męża Allaina. Który wprawdzie nie rzyga. Michael Haake stylizuje go jako karykaturę adwokata pomiędzy obrzydliwcem a cynikiem z komórką przy uchu, z bliska sprawiającego wrażenie zimnego i obojętnego, z daleka zaś niebezpiecznego. Swój szal nosi tak nonszalancko jak Johannes Heesters jako Danilo w „Wesołej wdówce” . Sojusze zmieniają się, raz solidaryzują ze sobą mężczyźni, raz kobiety. Potem jak gdyby nigdy nic niezmordowanie przechodzą do pojedynku na pary. Michel grany przez Huberta Schedelbauera prezentuje się między bezgranicznym rozczarowaniem i cholerycznym diabłem. Na pierwszy rzut oka poczciwina z moralnymi pryncypiami, w codziennym pożyciu małżeńskim sadystyczny oprawca wobec swoich najbliższych. Nicola Norgauer, troszeczkę jako matka Niemka, z obrazem siebie samej jako emancypantki, tłucze i jazgocze na odwet. Płakać to ona potrafi - wielka klasa. Koniec końców do ataku przystępują kobiety. Żadnej zatajona obłuda, duchowy strip-tease, czysta agresja  i załamanie nerwowe: we wszystkich dyscyplinach musi się specjalizować cała czteroosobowa banda. Czynią to dzielnie z wielkim gestem. Yasmina Reza miałaby z pewnością niezły ubaw.

Czy Państwo, szanowna publiczności, też się ubawicie, każdy musi to zdecydować sam. Premierowe brawa to potwierdziły: plan działa. Człowiek jest człowiekowi wilkiem. Oglądając nie możemy się powstrzymać od śmiechu, kiedy ktoś sobie na scenie jak z elementarza nieźle nabluzga.


powrót